Jedna z głównych odmian gatunkowych powieści XVIII w., której fabuła obejmuje przygody i zdarzenia bohaterów rozgrywające się najczęściej podczas podróży do nieznanych krain. Klasycznymi przykładami oświeceniowej powieści podróżniczej, której celem było nie tylko dostarczenie czytelnikowi rozrywki, ale także przekazanie nauki moralnej zgodnej z panującym światopoglądem, były:
Robinson Crusoe D. Defoe oraz
Podróże Guliwera J. Swifta.
Pierwsza z nich stworzyła odrębną odmianę gatunkową, zwaną robinsonadą i doczekała się szeregu naśladownictw w różnych krajach Europy. Z kolei
Podróże Guliwera to przytłaczające swą pesymistyczną, czy wręcz szyderczą wizją studium człowieka, noszące znamiona groteskowej powiastki filozoficznej. Dominantą stylistyczną arcydzieła Swifta stała się satyra, dzięki której obnażył nie tylko wady współczesnego społeczeństwa angielskiego (podobnie jak Dante Aligheri przedstawił za pomocą alegorii obraz średniowiecznej Florencji), ale także dokonał wiwisekcji człowieka jako przedstawiciela gatunku
homo sapiens. Kolejne etapy podróży tytułowego bohatera do królestwa Liliputów, do Brobdingongu, Laputy, w końcu do Krainy Mądrych Koni to kolejne fazy i sposoby tego specyficznego oglądu, w którym poddane zostały krytycznej ocenie wszelkie przywary ludzkie.
Mimo pesymistycznego przesłania, książka cieszy się wielką popularnością. Komentatorzy XX-wieczni, m.in. laureat Nagrody Nobla G. Orwell, cenili sobie szczególnie część III dzieła, postrzegając przedstawioną tam satyrę na szalonych konstruktorów i zwariowanych intelektualistów jako proroczą zapowiedź omnipotentnego państwa totalitarnego i jego proroków-filozofów, pragnących zrealizować na ziemi utopijną wizję państwa doskonałego, a tworzących w efekcie jego wynaturzoną karykaturę - policyjne państwo przypominające wielki obóz koncentracyjny:
Akademia nie ejst to jeden, ale różne bydynki z jednej i drugiej strony ulicy ustawione, które, że nie zamieszkane były i zapadłe, w tym celu zostały zakupione. Bardzo mnie grzecznie dozorca przyjął i przez kilka dni nieprzerwanie zwiedzałem Akademię. W każdym pokoju jest jeden lub kilku wynalazców i jeżeli się nie mylę, to byłem co najmniej w pięciuset pokojach. (...)
Poszedłem do drugiej stancji, ale cofnąłem się szybko, nie mogąc znieść smrodu. Mój przewodnik popchnął mnie i prosił po cichu, żebym strzegł urazić akademika, nie śmiałem więc nawet nosa zatknąć. Gdybym mu był prezentowany, obłapił mnie i mocno do siebie przycisnął, grzeczność, bez której mogłem się obejść. Bawił się od wejścia do Akademii usiłowaniem przywrócenia gnoju ludzkiego do natury pokarmów, z których się utworzył, a to odłączając różne części, oczyszczając z żółci, oddzielając smród i zbierając z wierzchu pianę. Każdego tygodnia Towarzystwo dostarczało mu pełne naczynie tego materiału, wielkości beczki.
Zobaczyłem drugiego, co tłukł lód dla wyciągnienia z niego przedniej saletry i robienia dobrego prochu. Pokazał mi jedno pismo tyczące się kawalności ognia, które miał chęć podać do druku. Widziałem potem jednego arcydowcipnegi architekta, który wynalazł przedziwny sposób budowania domów, zaczynając od dachu, a kończąc na fundamentach, projekt, który mi łatwo usprawiedliwił dając za przykład dwa najrostropniejsze owady: pająka i pszczołę. (...)
Dotąd widziałem tylko jedną stronę Akademii, poświęconą wynalazkom mechanicznym, druga strona przeznaczona jest dla zajmujących się wiadomościami spekulacyjnymi, lecz nim do opisania jej przystąpię, chcę pierwej w krótkości wspomnieć jednego bardzo sławnego akademika, znanego pod nazwiskiem sztukmistrza uniwersalnego. Powiedział nam, że już trzydzieści lat rozmyśla nad polepszeniem życia człowieka. Miał dwa wielkie pokoje napełnione osobliwościami, a pięćdziesięciu robotników pracowało pod jego dozorem. Jedni zatrudniali się zagęszczaniem powietrza, wydzielając saletroród i parując części płynne dla zrobienia z niego substancji dotykalnej, drudzy zmiękczali marmur na poduszki, inni skamieniali kopyta żywych koni dla uchronienia ich od zepsucia. On sam zajmował się dwoma wielkimi projektami. Jeden, żeby zasiewać pole plewami, które podług niego prawdziwą siłę roznącą zawierającą, czego dowodziłcróżnymi swoimi doświadczeniami, których przez nieznajomość moją zrozumieć nie mogłem. Drugi projekt polegał na tym, by za pomocą pewnej kompozycji z gumy, minerałów i roślin przeszkadzać rośnieniu wełny na dwóch młodych jagniętach. Utrzymywał, że w krótkim czasie będzie w stanie rozszerzyć po całym kraju rasę nagich owiec.
Powieść
podróżnicza jako odmiana gatunkowa powieści wywodzi się ze znanej już w starożytności literackiej formy itinearium. Pisarze XIX - wieczni kontynuowali tematykę podróżniczą posługując się chętniej dziennikiem podróży. Cechy gatunku wykorzystali m.in. autorzy znanych XIX-wiecznych powieści sensacyjno-podróżniczych dla młodzieży - R.L. Stevenson, autor
Wyspy skarbów, oraz J. Verne, autor
W 80 dni dookoła świata.Jednym z najbardziej znanych współczesnych nawiązań do arcydzieła brytyjskiego pisarza (które w całości przyswoił współczesnej polszczyźnie M. Słomczyński) jest wiersz Cz. Miłosza
Do Jonathana Swifta, napisany w 1947 r. i naznaczony wyraźnym piętnem bolesnych obserwacji, doświadczeń i rozterek poety.
Według opinii literaturoznawców parodystyczno-groteskowa forma
Podróży Guliwera mogła stanowić inspirację dla F. Kafki.
ROBINSONADA
Jest to XVII-wieczna odmiana powieści posdróżniczej, posiadająca liczne kontynuacje także w prozie współczesnej. Nazwa gatunku pochodzi od niezwykle poczytnego i popularnego utworu powieściowego D. Defoe Przypadki Robinsona Cruzoe (myślę, że wszystkim dobrze znana). Schemat fabularny robinsonady oparty jest na zapisie katastrofy morskiej oraz przedstawienia dalszych dramatycznych losów człowieka pozostawionego zazwyczaj w odludnym miejscu.
Oryginalne dzieło Defoe było w gruncie rzeczy utworem dydaktycznym, wyrosłym na gruncie purytańskiego i ascetycznego anglikanizmu oraz etyki pragmatyzmu, jakimi kierowali się przedstawiciele średniej klasy brytyjskiej budujący zręby zamorskiego imperium. Jego przesłanie określić można jako historię nawrócenia syna marnotrawnego, który, ukarany przez los za niewłaściwe postępowanie i hulaszczy tryb życia prowadzonego w młodości, przechodzi okres pokuty i kwarantanny na samotnej wyspie, gdzie przebywa 28 lat, 2 miesiące i 19 dni. Pierwowzorem powieściowego Robinsona Cruzoe miał być niejaki Juan Fernandez, który przebywał na samotnej wyspie w latach 1703 - 1709.
Zabezpieczywszy część mej trzody obchodziłem całą wyspę szukając innego miejsca równie sposobnego, gdzie bym mógł ukryć drugą greomadkę kóz W tych poszukiwaniach zaszedłszy dalej na zachód niż kiedykolwiek poprzednio, rzuciłem okiem na morze i oto wydało mi się, że w wielkiej odległości widze płynąca łódkę. Nie wiedziałem, czy mnie wzrok nie myli, więc żałowałem, że nie wziąłem ze sobą lunety, która znalazłem w kufrze marynarskim na okręcie. Na próżno wysilałem oczy przez dłuższy czas, zeszedłem więc z pagórka i wróciłem do domu postanawiając sobie, że już nigdy nie wyjdę bez lunety w zanadrzu.
Doszedłszy do stóp pagórka na zachodnim cyplu wyspy (...) stanąłem nagle w osłupieniu. Niepodobna wyrazić wstrętu i obrzydzenia, jakiegom doznał na widok rozsypanych po wybrzeżu ludzkich czaszek, żeber i piszczeli, a nade wszystko, gdym ujrzał miejsce, gdzie były slady ogniska, a wokól niego wykopany w ziemi krąg, gdzie owi dzicy złoczyńcy siadywali podczas swych uczt nieludzkich, pożywiając się ciałem swych bliźnich.
Byłem tak oszołomiony tym widokiem, że przez dłuższa chwilę nie pomyślałem nawet o własnym niebezpieczeństwie. Wszelkie moje obawy ustapiły wobec myśli o tak nieludzkim i piekielnym okrucieństwie, o straszliwym zwyrodnieniu natury ludzkiej, o którym często słyszałem dawniejszymi czasy, ale z którym po raz pierwszy zdarzyło mi się zetknąć bezpośrednio.
Odwróciłem wreszcie wzrok od tego przerażającego widowiska. Uczułem silne bóle w żołądku i omal nie zemdlałem. Nagłe i gwałtowne wymioty przyniosły mi pewną ulgę, mimo to nie mogłem już dłużej przebywać w tym miejscu. Wbiegłem więc z wielkim pośpiechem na wzgórek, a stamtąd wolniejszym już krokiem podążyłem wpsrost ku memu siedlisku.
Gdym już wydostał się z owej części wyspy, przez chwilę stałem w miejscu jak ogłuszony. Oprzytomniawszy spojrzałem ze wzruszeniem w niebo i ze łzami w oczach dziękowałem Bogu, że pozwolił mi urodzić się w tej części świata, gdzie nie ma takich potworów w ludzkiej postaci. Dziękowałem Mu za wszystkie udzielone mi łaski i pociechy, za znajomość Jego przykazań i nadzieję Jego błogosławieństwa. Było to poczucie szczęścia, które wynagradzało mnie za wszystkie przeszłe i przyszłe niedole.
(D. Defoe Przypadki Robinsona Cruzoe)
Żródła:
1. Marek Bernacki, marta Pawlus, Słownik Gatunków Literackich
Ło.
OdpowiedzUsuńDuży post. Objętościowo i treściowo duży. Na pięć.
Świetny blog , dzięki
OdpowiedzUsuńco to ?????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????
OdpowiedzUsuńbłahahaha hahahahahahahahahahahahahahahahhahaah
OdpowiedzUsuń